Okolice miasta Arica i Tacna to jeden z najsuchszych regionów na świecie. W Arice deszcz pada raz na kilka lat, a średnia opadów to 1 mm na rok. Są miejsca na pustyni Atacama w których deszcz nie padał od ponad 400 lat! Tak suchy klimat sprawia, że cały krajobraz jest wręcz księżycowy. Wydmy, piach, kamienie i wiatr … stały boczny wiatr od morza który towarzyszy nam od początku tej wyprawy teraz przybrał na sile. Przetacza suche trawy i piasek przez ulice, tworzy małe trąby powietrzne i ciska nami po drodze niemiłosiernie.
W mieście Tacna kupiliśmy ubezpieczenie podróżne wymagane w Peru dla nas i motocykla i ruszyliśmy do Arequipy, miasta położonego na ponad 2300m n.p.m. Rozpoczynamy nasz szybki proces aklimatyzacji na dużych wysokościach, od teraz, przez najbliższe tygodnie nie zejdziemy poniżej 2000m.
Kanion Colca
Naszym pierwszym celem w Peru był Kanion Colca. Znajduje się on około 100 km na północny zachód od miasta Arequipa. Jego ściany wznoszą się z jednej strony na ponad 3200 m nad poziom rzeki, zaś z drugiej – na 4200 m, według niektórych źródeł jest uważany za najgłębszy kanion na Ziemi. Aby do niego dotrzeć wspinamy się drogą na ponad 4000 m n.p.m by ostatecznie wylądować na nocleg w miejscowości Chivay na 3200m n.p.m. Wysokość jest odczuwalna bardzo mocno, spłycony oddech, zawroty głowy towarzyszą nam przez cały dzień, dopiero zażycie tutejszego specyfiku – liści koki niweluje wszelkie objawy.
Liście koki to lokalne lekarstwo na wszystko i można je zażywać na różne sposoby. Miejscowi żują suche liście cały czas ale można zrobić sobie z nich również herbatę, dodawane są też do słodyczy, cukierków czy ciastek.
Udało nam się też spotkać główną atrakcję tego miejsca – wielkie ptaszysko – symbol Peru – Kondora. Poniżej film z tego spotkania.
https://www.facebook.com/ZbigniewTarnawski143/videos/349066982226838/
Peru jest obszarem aktywnym sejsmicznie, silne trzęsienia ziemi zdarzają się tu dosyć często, a dymiące wulkany dostarczają wizualnych atrakcji.
Do Cuzco jedziemy na skróty szutrową drogą 34E
Cuzco
Droga do Cuzco była bardzo męcząca, 400 km szutrów dało nam popalić. Do miasta dotarliśmy już po zmroku i jazdę o tej porze zapamiętamy na długo. Peruwiańczycy jeżdżą fatalnie, samochody wyprzedzają się, trąbią bez ładu i składu, człowiek odnosi wrażenie, że każdy z nich startuje w jakimś wyimaginowanym wyścigu i za wszelką cenę chce być pierwszy. Wisienką na torcie był brak metalowej klapy do studzienki kanalizacyjnej na środku drogi który Zbyszek dostrzegł w ostatnim momencie. Po dotarciu do hotelu postanowiliśmy zmienić dotychczasowe plany wyjazdu na Machu Picchu. Początkowo chcieliśmy dotrzeć motocyklem do hydroelektrowni i z tamtąd pieszo do Aquas Calientes miasteczka pod górą, jednak fatalne prognozy pogody (właśnie rozpoczynała się pora deszczowa w Peru) i zmęczenie ostatnimi przygodami sprawiło, że postawiliśmy na standardową wycieczkę pociągiem co dało nam dodatkowy dzień odpoczynku. Stare miasto w Cuzco zwiedziliśmy spacerkiem, szukając tutejszego kulinarnego specjału – Świnki morskiej „na chrupko” i robiąc zapasy koki.
Machu Picchu
Od rana szło pod górkę. Pobudka o 3.30, przejażdżka z szalonym kierowcą busa, zamieszanie na peronie i deszcz na miejscu. Jakby tego było mało półtora godziny czekania na przewodnika i obserwowania zmokniętych turystów opuszczających górę tonącą w chmurach.
I kiedy już nadzieja na zobaczenie czegokolwiek powoli się rozpływała…rozpogodziło się. Cuda jednak się zdarzają. Od tej chwili wszystko było tak jak być powinno. Piękne widoki, wrażenia i spełnione marzenie .
Zagubione miasto Inków, nigdy nieodkryte przez konkwistadorów jest jakby zawieszone w chmurach. Niezwykłość miasta to jego położenie na strzelistej górze o ponad 1000m ścianach, w dżungli w bardzo niedostępnym miejscu otoczonym z trzech stron kipielą rzeki Urubamba. Tak, to jest widok wart przebycia 15000km. Historia upadku miasta jak i imperium Inków jest niezwykła. Państwo które rozciągało się na przestrzeni 4000km od Kolumbii po Chile z 12 milionami mieszkańców zostało podbite w ciągu kilkudziesięciu lat przez garstkę żołnierzy Pizzaro. A dokonały tego nie szpady i pistolety, a przede wszystkim choroby m.in ospa na którą zmarło 90% ludności (50% w pierwszych 5 latach od pojawienia się Hiszpanów). Indianie nie mieli odporności na europejskie choroby. Nie znali koni, prochu, żelaza. Nie potrafili sobie poradzić z Hiszpanami choć byli bitnym narodem.
.
Vinicunca czyli zdjęcia z google vs rzeczywistość
Emocje po wizycie na Machu Picchu jeszcze nieopadły, a my już ruszyliśmy w dalszą drogę. Cuzco było najbardziej na północ wysuniętym punktem naszej wyprawy, teraz wracamy na południe. Gdy odhaczony został główny dla mnie cel podróży na spokojnie możemy zwiedzać resztę świata, jak się okaże zobaczę jeszcze miejsca które mocniej zapadną mi w pamięć. Na razie ruszyliśmy zobaczyć Tęczowe Góry Vinicunca oddalone o kilkadziesiąt km od Cuzco. Do Vinicunca dojeżdża się 30km szutrówką w dobrym stanie. Biegnie ona trawersem wzdłuż doliny i rozpościera się na piękne widoki tarasowych wzgórz.
Film z trasy na Winicunca
https://www.facebook.com/ZbigniewTarnawski143/videos/351413751992161
Wylądowaliśmy przed bramą do parku późnym popołudniem i nie było już szans na wejście na górę. Parking znajduje się na wysokości 4500m n.p.m i składa się z kilku drewnianych bud. Jedną z nich przewrotnie nazwano „hotelem” a tuż za nim postawiono znak Strefa Campingowa. No skoro jest hotel i camping to zostajemy – nie wiedzieliśmy jeszcze co nas czeka. Na miejscu zostali tylko nieliczni tubylcy którzy w budynku zwanym hotelem mieli prowizoryczną kuchnię.
Rozbiliśmy namiot, zjedliśmy kolację i położyliśmy się spać ale o spaniu nie mogło być mowy. Wysokość ostro dawała mi o sobie znać, ból głowy był nie do zniesienia, a liście koki się skończyły, na dodatek rozpętała się burza, pioruny dudniły z oddali, a ciśnienie skakało jak oszalałe, temperatura spadła do 2 st.C. Gdy rano wstaliśmy naszym oczom ukazała się góra pokryta śniegiem
Aby dotrzeć do celu należy przejść kilka kilometrów pod górę wspinając się na wysokość 5600m n.p.m. Po ciężkiej nocy postanowiliśmy ulżyć sobie i jak rasowi „turyści” wypożyczyć miejscowego konia by zawiózł nas pod sam szczyt.
Ostatnie kilkaset metrów trzeba było przejść pieszo, powietrza brakowało z każdym oddechem i w pewnym momencie wiedziałam, że nie zrobię już ani kroku do przodu. Ostatnie 300m Zbyszek pokonał sam i zajęło mu to około godziny. Niestety śnieg, pochmurne niebo i deszcz sprawiły, że nie było nam dane zobaczyć Tęczowych gór w pełnej krasie.
Kolejnym naszym celem było Jezioro Titicaca. Na pierwszy nocleg dotarliśmy do miejscowości Puno, tam też po raz kolejny doświadczyliśmy szalonej jazdy kierowców w mieście. Następnie wzdłuż jeziora ruszyliśmy w stronę Boliwii. Po drodze natknęliśmy się na wychodnie skalne o niespotykanych kształtach niedaleko miejscowości Juli.
Granicę peruwiańsko – boliwijską przekraczaliśmy w miejscowości Kasani.