moto gymkhana

Mistrzostwa Europy Moto Gymkhana 2025

Chorwacja 2025 z mojej perspektywy.- relacja Piotra Szkuta.
Mistrzostwa Europy w motogymkhanie to bez wątpienia największa i najważniejsza impreza sezonu w Europie dla zawodników trenujących ten sport. W tym roku organizatorem byli koledzy z Chorwacji. Wiadomym było od początku, że lipiec + Chorwacja = duża frekwencja.
Na starcie stawiło się 73 zawodników z 15 krajów. Nie wszyscy z czołówki zdecydowali się na udział, ale nigdy nie jest tak, że zjadą się wszyscy. Obsada była bardzo silna. Poza tradycyjnie już mocnymi zawodnikami z danych krajów (Holandia, Czechy) pojawiły się też „czarne konie” jak Słowenia z bardzo szybkimi zawodnikami (Rock, Matjaz), Łotwa czy Estonia, oraz najszybszy hiszpański zawodnik z Wysp Kanaryjskich – Jonatan Arias – który tym razem startował na swoim własnym motocyklu, który przywiózł pokonując samochodem 3,5tyś km. Od początku wiedziałem, że będzie miał pewne miejsce na podium. Tylko silna motywacja może być czynnikiem skłaniającym do takiej wyprawy.
Polska ekipa była chyba najliczniejszą drużyną zaraz po gospodarzach. Zarejestrowało się 19 zawodników z czego 3 nie dojechało na zawody. W zasadzie stawiła się cała czołówka z Polski. Byłem praktycznie pewien, że będziemy faworytem w klasyfikacji drużynowej. Nawet jak komuś z TOP3 (w tym roku liczyły się czasy 3 najlepszych zawodników z danego kraju) potknie się noga na trasie, to mamy silną „rezerwę”.
Cała impreza zaplanowana była na 3 dni.
Dzień 1 (piątek): Trasa treningowa.
Bardzo szybka trasa ustawiona na placu gdzie będą się odbywały zawody. Pojawiłem się w okolicach południa i po rejestracji wziąłem udział w 4 sesjach po 15 minut. Zawodnicy już mieli 3 sesje za sobą, więc wjechałem na trasę próbując kogokolwiek dogonić, żeby nauczyć się nitki przejazdu. Nie było to łatwe zadanie. Robiłem za lokalnego zamulacza i po kilku okrążeniach zjechałem do padoku lekko zdeprymowany. Kontrola ciśnienia w oponach, drobne korekty przedniego zawieszenia i kolejne sesje szły już dużo lepiej, chociaż wrażenie że jestem w tej zdecydowanie wolniejszej części grupy pozostało. Inni zawodnicy z polskiej drużyny świetnie sobie radzili na trasie treningowej. Było widać, że to mocna ekipa i bez żadnych kompleksów. W trakcie jednej z sesji spadł niewielki deszczyk. O ile suchy asfalt na obiekcie był bardzo przyczepny, to zmoczony zrobił się bardzo śliski. Zawodnicy zaczęli masowo glebić i po kontroli prognozy meteo na niedzielne zawody uznałem, że lepiej nie kusić losu zabawą na mokrym, bo trasa raczej będzie na suchym. Przyczyną takiej charakterystyki nawierzchni jest skała użyta do wytworzenia nawierzchni bitumicznej – u nas jest to granit – Chorwaci używają lokalnego wapienia.
Dzień 2 (sobota): Trasa treningowa i eliminacje 8GP
Organizatorzy ustawili na sobotę nieco wolniejszą wersję trasy treningowej z ciaśniejszymi nawrotami. Podczas 2giej sesji jechałem bardzo blisko za Matjazem i po jego upadku na samym początku trasy ledwie udało mi się ominąć jego rękę. Uznałem, że to „znak” aby skupić się już na rozgrzewce przed startującym o godzinie 15tej konkursem 8GP. Nawierzchnie placu już znałem, nauczyć się więcej raczej przez te kilka sesji nie nauczę, za to mogę się totalnie wymęczyć, bo temperatura 30*C + wysoka wilgotność powietrza stanowiły jednak problem. Zaczęło się wprawianie w 8GP. Długo nie mogłem złapać rytmu. W końcu czasy ustabilizowały się w okolicach niskiego 27 a czasami nawet widziałem na laptimerze czas poniżej 27 sekund. Nie tak szybko jak na swoim treningowym placyku, ale byłem zadowolony i gotowy do rywalizacji. Do przejazdu konkursowego zaczęła się ustawiać mała kolejka. Obawiając się opadów deszczu które gdzieś tam krążyły w okolicach placu zdecydowałem się ustawić w kolejeczkę. Stanie na słońcu 15 minut nie było rzeczą przyjemną. Zawodnik się pocił, a opony stygły. Wielkim rozczarowaniem był brak rozgrzewkowych ósemek tuż przed wjazdem na konkursową. Wielkość placu umożliwiała bezproblemowe zorganizowanie tego lepiej, bez kolidowania z czymkolwiek. Był też jeden element do którego nie jestem przyzwyczajony: Namiot sędziowski ustawiony na linii startu i nad samą bramką startową. Odległość od pachołka to całe 3m, co wydaje się patrząc z boku całkiem wystarczające, jednak po starcie i pierwszym nawrocie z perspektywy kierowcy motocykla napędzającego się dokładnie na stolik z sędziami, głowa reaguje poza świadomością – zacieśniłem wejście na niebieski pachołek jadąc zupełnie inną nitką niż powinienem. Oczywiście kolejna nawrotka była już konsekwentnie inicjowana ciasnym najazdem. W drugim przejeździe będąc świadomym błędów próbowałem najeżdżać nieco szerzej, ale udało się to tylko częściowo. Czas 27,804 s był czasem, który potraktowałem jak totalną katastrofę. Taki czas to pierwszy przejazd na rozgrzewce – a to są ME! Co prawda po swoim przejeździe byłem na pierwszej pozycji, ale 95% szybkich zawodników jeszcze nie brało udziału w konkursie. Cóż, jak to mówi Andrzej: „Raz na wozie, raz na nawozie”. Pojechałem na padok lekko zdenerwowany na siebie i zacząłem rozpamiętywać błędy które zrobiłem. Brak koncentracji, bliskość namiotu, stosunkowo wąski pas asfaltu, w konsekwencji zła nitka przejazdu – powinienem to ogarnąć i pojechać sporo szybciej. W końcu 8GP to w dużej mierze pamięciówka. Siedziałem i czekałem na przejazdy reszty konkurentów. Ku mojemu wielkiemu zdziwieniu nie widziałem czasów poniżej 28 sekund! Czyżby nie tylko mnie rozpraszała konkursowa miejscówka? Koniec konkursu a ja mam…. 2gie miejsce! Wyprzedził mnie tylko Jonatan Arias z Hiszpanii! A więc jednak wracam „do gry”. Może wcale nie było tak tragicznie? Wykorzystałem to co dostałem, na tyle, ile mogłem? Nadwątlona konstrukcja psychiczna zyskała nowy mocny element. Jutro będę jechał jako przedostatni znając czasy praktycznie wszystkich konkurentów.
Dzień 3 (niedziela): Mistrzostwa Europy.
Zawody miały wystartować o godzinie 9:00 krótką odprawą techniczną i zapoznaniem z trasą konkursową, a godzinę później rozpocząć się miały przejazdy. Problemy techniczne spowodowały ponaddwugodzinne opóźnienie. Wszyscy zaczęli się lekko niecierpliwić. Na 15 minut przed wpuszczeniem na trasę dostaliśmy jej mapę. Dwie strony A4 i praktycznie w 100% wypełniony figurami bardzo duży plac. Sama trasa urozmaicona pod względem tempa jazdy i mocno techniczna – takiej właśnie trasy można się było spodziewać na ME. Na obchód trasy dostaliśmy 45 minut. Patrząc na jej długość wcale nie było to zbyt wiele. Nawet połowa jej długości to już całkiem spora trasa na rundę krajową. Skupiłem się na nauce kolejności poszczególnych figur na trasie. Na szczęście nie było tam jakiś mocno nielogicznych elementów i przez większość przejazdu zawodnik był prowadzony w sposób intuicyjny. Spora separacja figur ułatwiała niezgubienie się w gąszczu pachołków, chociaż niektóre figury zawierały same w sobie jakiś „niepokojący” element (pierwsza „choinka” czy figura ze slalomami, którą nazwałem „okulary Berta”) – można się było czasami zawahać. Sporo zawodników pomyliło trasę i wcale nie byli to tylko słabi czy mało doświadczeni zawodnicy. Do ostatniej chwili przed rozgrzewką kibicowałem przejazdom Polaków oraz specjalnie przyszedłem na przejazd zeszłorocznego Mistrza Europy Berta z Holandii. Jak dotąd czasy oscylowały w okolicach nieco ponad 3 minut. Bert ruszył jak po szynach – szybko, precyzyjnie, blisko pachołków i z dynamiką jaka przystała na japońskiego dwusuwa którym jechał. Im bardziej byłem pod wrażeniem jego jazdy, tym bardziej opuszczała mnie pewność siebie. „Oj, tak chociażby w przybliżeniu to ja nie potrafię tego pojechać.” Na mecie czas 2:46,6! Bez błędu, bez chwili wahania! Poszedłem więc ubierać się i szykować do rozgrzewki i przy okazji pogratulować Bertowi przejazdu (w padoku staliśmy po sąsiedzku). Na koniec rozmowy dostałem od niego cenną radę: „Nie patrz na nic, tylko jedź swoje najlepiej jak potrafisz”. Uznałem, że to może być dobra taktyka. Tylko czy uda się złapać skupienie stojąc już w polu startowym? Czasami stresik osiągając zbyt wysoki poziom jest demotywujący. Widziałem podczas rozgrzewki jak świetni zawodnicy a to mylili trasę, a to potrącali pachołki. Słowo „dyskwalifikacja” rozbrzmiewało w głośnikach nader często. W końcu zostało na rozgrzewce tylko nas dwóch – ja i Jonatan. Bert nadal był liderem – co mnie wcale nie dziwiło. Ustawiłem się w bramce z myślą, że jak nie pomylę się na „choince”, to później powinno już jakoś pójść. Pierwsza rotacja zachowawczo, następnie choinka – bezbłędnie i już troszkę przyśpieszając. Szybki slalom dał czas na zebranie myśli i dalej już jazda na pełnym skupieniu. O dziwo nie miałem chwili zawahania co lubi mi się zdarzać, jak za bardzo skupię się na szybszej jeździe. Przy pierwszej bramie czułem już spore zmęczenie. Dłuższe trasy niż 2 minuty jeździ się bardzo rzadko. Pomyślałem, że skoro do teraz nic nie pomieszałem, to może warto wykrzesać jeszcze trochę sił, żeby to dokończyć z takim dobrym „flow”. Zupełnie nie wiedziałem z jakim czasem skończę przejazd. Jechało mi się bardzo fajnie, ale czasami stoper potrafi zrobić „zimny prysznic” na mecie pokazując, że fajnie nie zawsze znaczy szybko. Na mecie słyszę 2:48,6 To „tylko” dwie sekundy za Bertem! Dopytuje jeszcze sędziego czy przejazd bez sekund karnych i zdaje sobie sprawę, że mogę być wysoko. Zbieram gratulacje od polskiej drużyny i dowiaduje się, że teraz jestem na drugiej pozycji! Bardzo się z tego cieszę. Kamień spadł mi z serca, bo nawet jak Jonatan pojedzie szybciej to po pierwszym przejeździe mam bardzo wysokie 3 miejsce. Jonatan kończy z wynikiem 2:47,6 a wiec wskakuje pomiędzy Berta a mnie. Jednak jest tak szybki jak się zapowiadało, ale między nami jest praktycznie po sekundzie różnicy, co przy tak długiej trasie nie jest wcale nie do nadrobienia.
Drugi przejazd to okazja do poprawienia rezultatu. Ja miałem tę komfortową sytuację, że nie znałem wyniku tylko jednego zawodnika. Wiedziałem, że moi konkurenci pojechali wolniej. Bert pechowo wywrócił się na rotacji tracąc szansę na poprawienie wyniku z pierwszego przejazdu. Nie dziwi więc, że stając w polu startowym „poczułem krew”. Urywam dwie sekundy i jestem pierwszy! Łatwo powiedzieć. Wystartowałem już odważniej. Czułem, że jadę szybciej, wcześniej odkręcam gaz na nawrotkach. Przejazd bezbłędny i szybszy od poprzedniego o 1,3 sekundy! Jest dobrze, bo przeskoczyłem Hiszpana i mam drugie miejsce! Tylko, że Hiszpan ma jeszcze jeden przejazd w którym daje z siebie wszystko co najlepsze i wygrywa zawody! Wyprzedza zeszłorocznego Mistrza Europy, a ja ląduje z powrotem na trzecim stopniu podium.
Zawiedziony? Tak, ale tylko przez ułamek sekundy. Zdaje sobie szybko sprawę, że przed zawodami brał bym to trzecie miejsce w ciemno i z pocałowaniem ręki. Pokonali mnie naprawdę szybcy zawodnicy, którzy w trening włożyli nie mniej wysiłku niż ja, a jeszcze kilku bardzo szybkich mam tuż za plecami. Zrobiłem co mogłem i na co w danej chwili było mnie stać. Zostaje więc tylko się cieszyć z miejsca na podium ME, co jest moim dotychczasowym największym sukcesem (a są to moje czwarte mistrzostwa).
Mam brąz w mistrzostwach Europy, drugie miejsce w 8GP i drużynowo złoto!
W pierwszej dziesiątce ME lokuje się aż 4 polskich zawodników! (jeszcze Baziu, Smelka i Puciu). Poziom polskiej gymkhany to zdecydowanie nie jest druga liga i z sezonu na sezon się podnosi. Starty w rundach Mistrzostw Polski GymkhanaGP dają niezbędne startowe obycie i motywacje do treningu. Gratuluję też pozostałym zawodnikom z polskiej ekipy, którzy zdecydowali się wziąć udział w tej imprezie. Zbierane doświadczenie prędzej czy później musi zaowocować. Wspaniała atmosfera zawodów motogymkhany to niezapomniany element takich wyjazdów, za co wszystkim dziękuję. Specjalne podziękowania dla mojej żony i córki, które dzielnie mnie wspierają w mojej pasji i są moimi najwierniejszymi kibicami.
Więc widzimy się za rok w Belgii? 😊

Dodaj komentarz