Teraz albo nigdy. Taka właśnie idea stanęła u podstaw organizacji dziewiątych Mistrzostw Europy w Motgymkhanie. Krajów chcących wystąpić w roli gospodarza nie brakowało i kto wie na czym by się ostatecznie skończyło, gdyby nie determinacja Miłosza Bujakowskiego wspieranego nieustannie przez liczne grono osób pragnących aby impreza po raz pierwszy w historii zawitała do Polski. Nasza kandydatura wygrała, a rozpoczęte we wrześniu ubiegłego roku intensywne przygotowania znalazły swój pozytywny finał w dniach 9-11 czerwca anno domini 2023.
Na miejsce zawodów wybrano obiekt położony w Bednarach pod Poznaniem. Jako, że sąsiaduje on z lotniskiem obecni mieli poczucie dużej przestrzeni, tym bardziej, że całość otaczały malownicze lasy. Uczestników oraz część wolontariuszy skoszarowano w dwóch hotelach nieopodal placu, więc ewentualny problem z dojazdami został zawczasu rozwiązany.
Liczba startujących zawodników stanowiła zagadkę do samego końca. Niektórzy tuż przed rozpoczęciem wypadali z różnych przyczyn, szczęśliwie na ich miejsce natychmiast znajdywano nowych chętnych. Ostatecznie zjechało 56 motocyklistów. Przeważali lokalsi (24 osoby), mocną ekipę wystawili Czesi (8 osób). Mniejsze zespoły mieli Holendrzy (5 zawodników ) i Niemcy (4 osoby). Przyjechało 3 Łotyszy, po 2 zawodników z Estonii, Francji oraz Litwy. Jednoosobowe ale groźne reprezentacje miały Chorwacja, Hiszpania, Norwegia, Słowacja oraz Słowenia. Gwoździem programu okazała się obecność Japończyków. Zaszczycili nas najszybszy zawodnik świata Haruhiko Tsujiie wraz z Hanako Kobayashi uważaną analogicznie za pierwszą wśród kobiet. Nie przyjechali oni wyłącznie w roli widzów albo gwiazd rozdających autografy. Startowali na takich samych zasadach jak wszyscy inni.
Piątek upłynął pod znakiem przygotowań. Pomagał kto mógł, na padoku rozstawiano namioty z całym niezbędnym wyposażeniem, itp. Poszło dobrze dlatego w sobotę zaraz po krótkiej odprawie rozpoczęto treningi. Niezbędne formalności ograniczały się do standardowych zgód na piśmie, symbolicznego przeglądu technicznego motocykli, a także pobrania naklejki pamiątkowej i numerka startowego. Kolejność zawodników ustalono już wcześniej na podstawie deklaracji czasów GP8.
Do dyspozycji zawodników ustawiono szybką trasę rozgrzewkową pozwalającą odpowiednio zaznajomić się z nawierzchnią asfaltowego placu. Nawiasem mówiąc był on wyjątkowo przyczepny. Ponadto, ułożono trzy stanowiska do GP8. Wydzielono cztery grupy treningowe w ramach, których umieszczono motocyklistów o podobnych umiejętnościach. Każdy mógł uczestniczyć w 6 sesjach trwających po 15 minut. Dawało to zupełnie wystarczającą ilość treningu. Niezależnie od tego, wielu riderów traktowało poszczególne sesje jako wyśmienitą zabawę i niepowtarzalną okazję aby nieco pościgać się z obcokrajowcami, bądź podpatrzeć coś u konkurencji. Widzieliśmy nawet synchroniczne GP8 na trzech stanowiskach, a także tzw. pociąg, czyli motocykle jadące gęsiego na ósemce.
Pewnego rodzaju wstęp do zawodów stanowił dobrowolny konkurs GP8. Większa część przyjezdnych uległa pokusie pobicia własnej życiówki czy prześcignięcia bezpośrednich rywali. Wygrał pewnie faworyt Haruhiko Tsujiie z czasem 26,29 s., wyprzedzając Francuza Guillaume Pouillota o ponad sekundę. Reprezentujący Polskę Piotr Szkut zajął trzecie miejsce dosłownie ocierając się o oficjalny rekord Polski.
Sobotę zakończyło sympatyczne przyjęcie wokół ogniska. Wieczorem pojawili się tam niemal wszyscy. Standardowo, dzielono się uwagami gównie o motocyklowej tematyce, nawiązywano kontakty. Z racji międzynarodowej grupy dominował język angielski.
W niedzielę pogoda dopisywała. Rano, ale ku radości uczestników nie przesadnie wcześnie, Miłosz Bujakowski przeprowadził sprawną odprawę, po czym zawodnicy poszli na plac. Trasę zaprojektował James Bush specjalista od on-linów. Miejsca nie było przesadnie dużo, a ponieważ autor wybrał wariant jednoprzejazdowy bez tzw. powrotu figury musiano ustawić ciasno. Marszruta należała do średnio trudnych jeśli chodzi o zapamiętanie. Zawierała niezbędne pułapki albo jak kto woli „smaczki”. Najwięcej kontrowersji wywołała cześć dająca sposobność pokonania lustra i rotacji w dowolnej kolejności. W trakcie obchodu zebrała się w tej sekcji grupa długo dyskutująca z sędziami o dozwolonych sposobach przejazdu. Sporo zawodników zapewne do dzisiaj wspomina też jako nocny koszmar sekwencje wejścia w wąski tunel. Na koniec Amerykanin dorzucił nam slalom prosty rozstawiony co 3 metry. Generalnie po zawodach dominowały opinie, iż trasa okazała się wolna oraz trudna technicznie.
Wjazd do bramki startowej poprzedzała solidna, dwuetapowa rozgrzewka. Najpierw można było solidnie podnieść temperaturę opon na szybkim kołowym slalomie by później przejść do stanowisk GP8. Gdy nadchodziła właściwa chwila marszandzi prosili na plac. Z perspektywy zawodników i kibiców szło szybko. Jeden gość za drugim.
Patrząc z boku odnosiło się wrażenie, że pierwsze przejazdy to istny pogrom. Dyskwalifikacja za dyskwalifikacją. Wpadali bez różnicy debiutanci, a także topowi riderzy. Największe żniwo błędów zbierała końcowa sekwencja wjazdu w tunel ale były i inne pomyłki. Generalnie lepiej radzili sobie użytkownicy małych, niekoniecznie mocarnych sprzętów.
Nikt nie chce być sędzią. Niby oczywista oczywistość ale dopiero po Bednarach stało się jasne z czym się to wiąże. W przerwie powrócił z całą mocą problem pokonania nieszczęsnej sekcji z własnym wyborem nitki. Doświadczyliśmy protestów, żądań o wideo analizy, pretensji, etc. Ostatecznie arbiter główny Filip Pająk podjął jedyną chyba słuszną decyzję dyskwalifikując tych, którzy nie wykonali pełnej rotacji 360 stopni, łącznie z obydwoma Japończykami. Inaczej spory internetowe trwały by przez kolejne miesiące.
Do drugiego przejazdu podchodzono generalnie ostrożniej. Kalkulowano, ryzykowano bądź nie. Niektórzy podejmowali próby przejechania sekwencji tunelów na wprost bez dokładania sobie rotacji i jeśli im wychodziło natychmiast zgarniali zasłużone brawa publiczności obserwującej trasę zza barierek ochronnych.
Zwyciężył typowany na jednego z faworytów Holender Martijn Stapelbroek odnotowując dwa bezbłędne, równe przejazdy. Osłabiony kontuzją Krupicz znalazł się na drugim miejscu ze stratą zaledwie 0,5 s. do lidera. Kolega Martijna – Berd Schuld bezwzględnie wykorzystał zalety swojej dwusuwowej Hondy NSR 250, pomimo tego, że pomylił drugą próbę. Doskonale radził sobie również Haruhiko do momentu pechowego upadku w połowie przejazdu.
Klasyfikację generalną wygrali Holendrzy. Jak zawsze silna czeska reprezentacja wywalczyła srebro. Polacy zdobyli brąz i jest to bez cienia wątpliwości ogromy sukces polskiej Motogymkhany. Z naszego teamu na podium stanęło czterech najszybszych: Piotr Szkut, Dariusz Sobótka, Łukasz Malarz oraz Miłosz Bujakowski. Godzi się dodać, że ten ostatni pełnił przez bite trzy dni rolę sprawnego organizatora, czułego męża, troskliwego ojca, reprezentanta kraju i pewnie coś jeszcze. Czwarte miejsce przypadło Niemcom.
Po zakończeniu szybko ustawiono podium, rozdano nagrody i niezbędne przy takiej okazji szampany, z których obficie korzystali zwycięzcy. Całość kończyły pamiątkowe zdjęcia grupowe. Jak przystało na rzetelnych organizatorów plac został elegancko posprzątany po czym zawodnicy rozjechali się w różne strony świata.
Część polskiej ekipy pojechała „w swoim stylu”. Liczyliśmy na dobre GP8 Pyxisa oraz jego wysokie miejsce i nie zawiódł nas. To samo można powiedzieć o formie Łukasza Malarza. Solidnego skila pokazali Miłosz Bujakowski wraz z jego bezpośrednim rywalem – Przemysławem Olekszym. W niedzielę obu kolegom zabrakło odrobiny szczęścia. Maciej Norek uwielbia przekraczać wszelkie limity i na Mistrzostwach Europy nie zamierzał robić żadnego wyjątku od reguły. Dyrektor techniczny poznańskiej drużyny zwyczajnie musiał się położyć, by po chwili wstać do dalszej walki. Podobnych przykładów było znacznie więcej.
Specyfika zawodów Motogymkhany ma tą cechę, że zawsze daje pewną dozę nieprzewidywalności. Dochodzi do niespodzianek oraz wydarzeń niecodziennych. W Bednarach oglądaliśmy ich bez liku. Najlepsi zawodnicy dwukrotnie mylący trasę, Zbychu startujący na Hondzie CBR F4I (w drugiej próbie przeprosił się ze swoim GS-em), rewelacyjny przejazd weterana Dariusza Sobótki czy pierwszoroczniaka Jarosława Celmera na motocyklu elektrycznym, Andrzej Wiciński przyjeżdżający na zawody bez przyczepy wyłącznie na kołach swojej nowej CBR-ki, niemiecki zawodnik Denis Wolferts zaliczający 25 punktów karnych, który pomimo tego dojechał na metę. To tylko niektóre z ewenementów.
Podsumowując, dziewiąta edycja Mistrzostw Europy w Motogymkhanie miała organizację, a także poziom odpowiadający w pełni swojej randze. Był prawie komplet topowych europejskich zawodników plus najlepsi Japończycy extra. Ogromne brawa należą się wszystkim współtworzącym imprezę. Polskie środowisko gymkhany stało się przez to niecodzienne wydarzenie znacznie bardziej doceniane na świecie, a udana promocja sportu zaowocuje na pewno wzrostem ilości startujących o co tak naprawdę chodzi. Przed nami jeszcze masa krajowego ścigania. Na chętnych czekają: Warszawa, Szczecin, Jaworzno oraz finałowa runda w Gorzowie Wielkopolskim. Zapraszamy.
Lech Frączek