Podczas naszej podróży motocyklowej po Ameryce Południowej odwiedziliśmy Chile, Peru, Boliwię i Argentynę. Każdy z tych krajów jest kilkakrotnie większy od Polski, np. Peru czterokrotnie, Boliwia trzykrotnie. Dystanse duże, trasy położone wysoko. Boliwijskie Altiplano czy Atacama to teren 3-4 tys. metrów n.p.m. Zwiedzaliśmy Inkaskie twierdze, spotkaliśmy rajd Dakar, kibicowaliśmy i jechaliśmy dakarowymi dojazdówkami. Przejechaliśmy drogę śmierci w Boliwii i spędziliśmy noc pod najbardziej rozgwieżdżonym niebem jakie kiedykolwiek widzieliśmy. Przygotowanie do wyjazdu zajęło nam kilka miesięcy ale był to super spędzony czas na podróżowaniu palcem po mapie i doborze ekwipunku.
Pomysł i przygotowania.
Motocyklowy wyjazd do Ameryki Południowej zainspirowany był marzeniem sprzed wielu lat o wyprawie na Machu Picchu. Ponieważ od kilku lat wakacje spędzamy na motocyklu również Amerykę postanowiliśmy zwiedzić na dwóch kółkach.
W Europie jest kilka firm zajmujących się transportem motocykli, quadów i samochodów w odległe krańce świata. Jedna z nich działała w Polsce i oferowała transport motocykli do Chile. Firma zajęła się całym logistycznym przedsięwzięciem od A-Z łącznie z dokumentami celnymi na miejscu. Kiedy wiedzieliśmy już, że motocykl dopłynie do Valparaiso w Chile zaczęliśmy planować trasę i czas naszej podróży.
Chociaż Chile jest sąsiadem Peru to odległość pomiędzy Valparaiso, a Cuzco (Machu Picchu) to 2800 km czyli jak z Warszawy do Madrytu. Aby wyjazd nie był tylko szybkim autostradowym przelotem tam i z powrotem na drugim końcu świata postanowiliśmy zrobić pętle i zobaczyć przy okazji również Boliwię i Argentynę. Czas określony został przez firmę transportującą motocykl i dostęp do tanich lotów na 28 dni od 29 grudnia 2017 do 28 stycznia 2018( loty trwały ponad 30h plus różnica czasu -6h).
Wyjazd był nie tylko przedsięwzięciem logistycznym ale wiązał się również z dużym obciążeniem fizycznym (i psychicznym) szczególnie dla mnie. Spędzenie miesiąca na tylnym siedzeniu motocykla niezależnie od pogody, warunków na drodze czy rodzaju nawierzchni było dużym wyzwaniem. Zbyszek zaprawiony w off-roadowych bojach, świeżo po wyprawie na GS Trophy w Tajlandii nie miał takich dylematów. W ramach próby generalnej przed wyjazdem w 2017 zrobiliśmy dwa wypady – pierwszy do Rumuni – szybki offowy wypad na Maramuresz i z powrotem oraz 10-cio dniowy wyjazd do Albanii i objechanie pętli Theth.
Przed wyjazdem Zbyszek
zajął się również przygotowaniem motocykla i kompletowaniem
odpowiedniego ekwipunku. Zaczęliśmy szukać kontaktu z osobami
które były w tamtej części świata i tak trafiliśmy na Łukasza
i Martę z Look Around the Globe. Spotkanie z nimi, poznanie ich
punktu widzenia, doświadczeń mocno odczarowało nam wyobrażenie o
tej części świata i to z pozytywnym skutkiem.
Motocykl ruszył w swoją
podróż 20 października – oddany do magazynu pod Łowiczem, teraz
już nie było odwrotu, ahoj przygodo.
Część 1 Chile – Panamericana Norte
Nasza podróż do Chile rozpoczęła się w Warszawie, wiodła przez Amsterdam, Paryż do stolicy Santiago de Chile gdzie wylądowaliśmy 29 grudnia rano. Był piątek – ostatni roboczy dzień przed Noworoczną przerwą i mieliśmy tylko parę godzin na dojazd do oddalonego o 100km Valparaiso,odebranie dokumentów z urzędu celnego, a później motocykla z strefy celnej. Trzeba go jeszcze poskładać przepakować się i ruszyć na pierwszy nocleg. Całe szczęście wszystko poszło gładko i już po paru godzinach siedzieliśmy na motocyklu i chłonęliśmy pierwsze wrażenia, nocleg w miejscowości Quillota
Chile to najbardziej „europejski” kraj w całym regionie. Stopa życiowa tutaj jest podobna do tej w Polsce – ceny również. Jest to też kraj kontrastów i ogromnej bioróżnorodności. Egzotyczne palmy, lasy kaktusowe, pustynie, góry sięgające 6500m n.p.m i ocean ciągnący się wzdłuż 6500 km linii brzegowej z północy na południe. Przez kraj przebiega główna arteria samochodowa autostrada nr 5 będąca częścią Panamericany – sieci dróg łączącej kontynenty obu ameryk. Przez najbliższe dni przejedziemy jej część zwaną Panamericana Norte – Santiago de Chile – Arica.
Sylwestra spędziliśmy nad oceanem w Antofagaście, na szerokości zwrotnika Koziorożca. Droga zajęła nam dwa dni, obserwowaliśmy jak powoli bujna śródziemnomorska roślinność zanika im bardziej na północ. Jazda wzdłuż wybrzeża ukazała nam masę wody z jednej strony i kompletny jej brak z drugiej. Góry Andyjskie nie przypominają żadnych europejskich masywów – chociaż osiągają ponad 6000m nie są strzeliste, skaliste czy strome, są obłe, łagodne i pozbawione jakiejkolwiek roślinności.
O ich bogatej geologicznej przeszłości świadczą pojawiające się co jakiś czas stożkowate czuby wygasłych wulkanów.
Ponieważ z wykształcenia jesteśmy geografami chłonęliśmy każdą geologiczną i botaniczną zagadkę. Chile swoje bogactwo zawdzięcza przemysłowi wydobywczemu, góry podziurawione są kopalniami, a na wybrzeżu króluje czarny bazalt i inne ciekawe wulkaniczne twory jak unikatowy na światową skalę granit orbikularny. Wyszukiwanie takich ciekawostek podczas podróży sprawiało nam niemałą frajdę.
W okolicy Antofagasty znajdują się dwa ciekawe miejsca warte odwiedzenia. Pierwsze z nich to Mano del Dieserto (ręka pustyni) nowoczesna rzeźba pośrodku niczego, tuż przy drodze, wykonana z betonu i stali, wyłania się majestatycznie na środku pustyni.
Drugi to przebiegająca w pobliżu linia zwrotnika Koziorożca, tuż za miastem postawiono monument symbolizujący ten fakt. A ponieważ odwiedziliśmy to miejsce pod koniec grudnia to słońce mieliśmy dokładnie w zenicie. Dziwne uczucie gdy własny cień masz tuż pod nogami.
Droga do Arici
Pomiędzy Antafogastą, a Aricą droga wiedzie wzdłuż pustyni Atacama. Obszar ten prawie całkowicie pozbawiony jest roślinności, a miejscowości oddalone są od siebie o setki kilometrów. To na tej drodze po raz pierwszy brakło nam benzyny, po przejechaniu 340km musieliśmy ratować się zapasem w kanistrach.
https://www.facebook.com/ZbigniewTarnawski143/videos/347906809009522
Jednak do niedawna nie był to teren bezludny. Atakama to ogromny rezerwuar saletry i innych cennych minerałów. Pozostałości po górniczych miasteczkach do dzisiaj wyrastają jak widma pośrodku pustyni. 150 lat temu w wyniku tzw. wojny saletrowej obszar ten ,który był częścią Boliwii przejęło Chile i zbudowało na jej podstawie swoją potęgę odcinając jednocześnie Boliwię od morza i zysków. Po Wielkim Kryzysie zapotrzebowanie na saletrę powoli spadało, a miasteczka pustoszały.
Miejsce to było również ważnym szlakiem komunikacyjnym cywilizacji prekolumbijskich. Krzyżowały się tutaj drogi prowadzące do strategicznych miejsc Ajmarów – Indian Ameryki Południowej zamieszkujący pogranicze Peru, Boliwii i Chile; świadczą o tym geoglify na pobliskich wzgórzach.
Przekroczenie granicy z Peru wiązało się z lekkim stresem. Dzień wcześniej zorientowaliśmy się, że Zbyszek zapodział gdzieś karteczkę wydaną na lotnisku – DPI. Dla polaków nie ma obowiązku wizowego w żadnym z zaplanowanych przez nas krajów jednak chilijczycy dają na wjeździe druczek potwierdzający przekroczenie granicy, którego później wymagają przy opuszczaniu kraju. Całe szczęście dobry humor strażnika i nasze “no comprende” na pytanie o druczek załatwiło sprawę.