Jak trenować Gymkhanę wczesną wiosną kiedy pogoda nie pozwala jeszcze bezpiecznie jeździć? Odpowiedź na to pytanie znaleźli holenderscy zawodnicy z Martijnem Stapelbrokiem na czele w roku 2016. Wtedy bowiem za sprawą ich wysiłków zadebiutowała impreza pod wiele mówiącą nazwą Gymkhana Katalonia Cup. Jak się łatwo domyśleć pomysł na rywalizację rozgrywaną z początkiem marca był do wykonania tylko w ciepłej części Europy – Hiszpanii.
Event zaczynał skromnie, początkowo startowało zaledwie kilkunastu uczestników ale szybko zaczęło ich przybywać a w ostatnich latach możemy zobaczyć tam regularnie ponad pół setki riderów z najszybszymi zawodnikami starego kontynentu na czele.
Nie mniej istotne jest to, że z biegiem lat doszło do podniesienia rangi zawodów. Zyskały one sporą renomę i stały się nieodłącznym elementem w kalendarzu miłośników ścigania pomiędzy pachołkami. Można nawet powiedzieć, że wiosna w Katalonii tradycyjnie rozpoczyna cykl europejskich zawodów.
W roku 2023 impreza miała miejsce na terenie Circuito de Alcarras składającego się z szeregu nowoczesnych wysokiej klasy obiektów przeznaczonych do wielu dyscyplin motorsportu. Co więcej, położony w oddali od innych miejscowości, otoczony rozległymi polami kompleks prezentuje się naprawdę imponująco. Dla Gymkhany wydzielono szeroki padok. Kto chciał mógł bez problemów nocować na miejscu.
Tegoroczna edycja przyciągnęła 58 zawodników. Motywacje były najróżniejsze. Niektórzy zdecydowali się na przyjazd aby wcześnie zacząć sezon, dla części osób była to okazja do rywalizacji z motocyklistami na swoim poziomie, których nie mogą znaleźć w macierzystym kraju. Pojawili się liczni początkujący zazwyczaj namówieni przez starszych stażem kolegów. Pewna grupa przyjechała zrobić sobie „wakacje” przed wakacjami, a kilku w pełni profesjonalnych gości interesowało wyłącznie pierwsze miejsce i nic więcej.
4 marca, w słoneczne piątkowe popołudnie zaczęły zajeżdżać na teren obiektu kolejne transporty z motocyklami i od razu spontanicznie utworzyły się w padoku obszary zajmowane przez poszczególne nacje. Liczebnie dominowali lokalsi – Hiszpanie. Poza nimi z już daleka rzucała się w oczy spora grupa Francusko-Belgijska. Współtworzyli oni zbiorowisko głośne, wesołe ale jednocześnie nieco hermetyczne ze względu na barierę językową. Nie mogło zabraknąć Holendrów współorganizatorów imprezy, natomiast Europę środkową reprezentowali Czesi i Polacy ze wsparciem słoweńskiego zawodnika. Oprócz tego pojawili się nieliczni reprezentanci Niemiec, Szwajcarii oraz Japończyk startujący na pożyczonym motocyklu.
W Katalonii pod polską flagą jeździli weteran Łukasz Malarz w towarzystwie kolejnego gymkhanera ze Szczecina Karola Błażniaka. Co prawda zabrakło Tuśki, o którą rozpatrywano w padokowych rozmowach ale można powiedzieć, że była ona w pewien sposób obecna za sprawą jej słynnego motocykla z nr 68. Niemałe zdziwienie wywołała wśród uczestników żyrafa, która dotarła do Katalonii w niecodzienny dla gymkhany sposób (na własnych kołach pokonując 2400 km), będąca jedynym sprzętem klasy ADV na zawodach.
W Katalonii prawie wszystkie motocykle charakteryzowały się daleko posuniętymi modyfikacjami. Dominowały sporty, nakedy z paroma zaledwie maszynami typu supermoto. Nawet osoby początkujące dysponowały nieźle przygotowanymi sprzętami ujeżdżanymi wcześniej przez ich bardziej doświadczonych kolegów.
Piątkowe popołudnie przeznaczono na przegląd techniczny dopuszczający do udziału w imprezie. Później organizatorzy rozdawali naklejki z numerami odpowiadającymi kolejności startowej. Wynikała ona z wcześniejszych deklaracji własnego czasu GP8 podawanego w formularzu rejestracyjnym. Takie rozwiązanie doskonale sprawdza się na imprezach z dużą ilością zawodników. Utworzono cztery grupy: czerwoną, niebieską, zieloną i żółtą. Każda z nich miała zaplanowanych sześć sesji treningowych trwających po 15 minut. Tor sobotni zaplanowano rozsądnie. Po paru przejazdach poruszało się na nim zupełnie intuicyjnie, szybko i bez niebezpieczeństwa wpadania na siebie. Dzięki temu wszyscy dostatecznie dobrze poznali nawierzchnię placu.
Niewielka ilość wolontariuszy wymusiła konieczność tzw. dyżurów. Tzn. każdy z zawodników na określonych sesjach pilnował pewnej części obiektu stawiając do pionu przewrócone pachołki. Czyniono tak podczas sobotniego i poniedziałkowego treningu. W niedzielę rolę sędziów stolikowych oraz tych na placu pełnili „dobrowolni ochotnicy” wyłonieni przez organizatorów imprezy.
Pogoda w Katalonii na początku marca zawsze stanowi zagadkę. W tym roku oszczędziło nam deszczu ale rano każdy miał szron na motocyklu. Dopiero koło godziny 10-11 temperatura wzrastała powyżej 10 stopni. Na szczęście hiszpańskie słońce z czasem bardzo rozgrzewało, dlatego nie dało się usłyszeć narzekań, że opony nie kleją itp.
Dzień zawodów oficjalnie rozpoczęła trąbka, z pomocą której oznajmiano zmianę grupy treningowej albo informowano o konieczności zbiórki. Uczestnicy wysłuchali zwięzłego wprowadzenia autorstwa Jonathana i Martina, co do organizacji zawodów, wszystko oczywiście odbywało się po angielsku.
Trasa w Katalonii miała etykietkę made in Japan. Występowały w niej slalomy, owale, rotacje, sporo nawrotek, lustra a także pewien odcinek, który pokonywano na różne sposoby (jazda mini tunelami w jednym kierunku). Poszczególne sekcje oddalono od siebie ale nie na tyle aby pozwolić sobie na chwilę dekoncentracji. Planowanie nitki przejazdu wraz z odpowiednim ustawieniem do następnej przeszkody okazywało się koniecznością, bo inaczej wynosiło. Generalnie marszruta wyglądała na dużo szybszą niż to była w praktyce. Czołowi zawodnicy pokonywali ją w minutę i 45-50 sekund. Miejscówka posiadała opadający w jednej części placu teren plus kilka krawężników. Te drobne mankamenty wynagradzał zawodnikom wysokiej jakości asfalt.
Na placu jeździło jednocześnie po dwóch uczestników, gdy ktoś znajdował się w połowie trasy to wpuszczano kolejnego ridera. Ponieważ na zawody wykorzystano prawie cały plac, rozgrzewki ograniczone zostały do wąskiego pasa z wydzielonymi pięcioma mini stanowiskami GP8 ułożonymi na ukos (około 8-10 metrów pomiędzy pachołkami).
Pomimo tego, że trasa należała do jednoprzejazdowych realia pierwszego wyścigu w sezonie siały początkowo spustoszenie wśród startujących. Widzieliśmy 11 dyskwalifikacji, ponadto wystąpiła masa pomyłek oraz zawahań nawet u topowych zawodników.
Polski team pojechał nieźle. Łukasz Malarz jak sam deklarował w padokowych rozmowach zamierzał podejść do rywalizacji na luzie. Nie startował na swoim motocyklu, lecz pomimo tego zaprezentował dwa równe, bezbłędne przejazdy z dobrym czasem. Z perspektywy widza jechał spokojnie ale to dowód wysokiego poziomu umiejętności. Sklasyfikowano go na 23 miejscu (114,47% lidera). Nieźle pojechał również jego kolega Karol Błażniak, wyraźnie przyspieszając podczas drugiej próby. W udanym debiucie na ważnej międzynarodowej imprezie zajął 49 lokatę. Żyrafie poszło bardzo dobrze. Przede wszystkim cały czas było w miarę wysokie, równe tępo, bez błędów albo zawahań. Udało się nawet wywalczyć drugie miejsce na podium w swojej grupie i przywieźć z Katalonii miłą pamiątkową plakietkę. W klasyfikacji generalnej Yamaha Tenere 700 znalazła się ostatecznie na 24 miejscu (115% najszybszego zawodnika).
Przejazd żyrafy na zawodach
Obserwacja przejazdów najszybszych dostarczała niezapomnianych wrażeń. Głównie dlatego, że czołówka pomimo niewielkiej różnicy w czasach reprezentowała różne style. Krupicz, Martijn, Jirka, Rok, Guillaume, generalnie ci wszyscy dosiadający mocnych sportów stosowali ciasny najazd na przeszkody i gwałtowne przyspieszenie, co z boku wyglądało trochę jak jazda skokami. Przejazd Richarda na supermoto wyglądał bardziej płynnie co do tępa, ponieważ nie wytracał tak prędkości przy figurach. To samo można powiedzieć o Rolfie zawodniku z Francji startującym na Suzuki DR 400SM. W pierwszej dziesiątce znalazł się dodatkowo gość z Japonii na pożyczonej 125 stosujący rzadko spotykane techniki pracy wzrokiem. Niestety, nie sposób ująć w tej skromnej relacji historii wszystkich przejazdów, choć każdy z uczestników zasłużył niewątpliwie na słowa uznania.
W momencie gdy rozstawiony z nr 1 zawodnik ukończył trasę rozpoczęło się oczekiwane na wyniki, gdyż w Katalonii nie używano podglądu on-line. Po dość długim czasie do namiotu Czechów podeszła delegacja organizatorów informująca o nałożeniu na Ondreja 3 sekund kary za przegazówkę na mecie oraz za „niebezpieczną jazdę” w dniu treningowym. Rozpoczęto ożywioną dyskusję, padały argumenty z obu stron. Zwołano ponowną naradę.
Ostateczne rezultaty podano uczestnikom przy podium. Wymieniano zawodników począwszy od najwolniejszego, przy okazji dekorując zwycięzców kolejnych grup. Czasami spikera zagłuszały harcujące obok supermoto nieco irytując zebranych. Okazało się finalnie, że Krupicz otrzymał 1 sekundę kary, co zepchnęło go automatycznie z pierwszego miejsca na drugie. Nie da się ukryć, że decyzję tą oparto na wątpliwej argumentacji. W ocenie wielu lepsze były by albo upomnienia zaraz po fakcie wykroczenia, albo całkowita dyskwalifikacja. Werdykt natychmiast popsuł humory w całym naszym czesko-polsko-słoweńskim sektorze padoku, a pełna emocji dyskusja o kulisach tamtego wydarzenia trwa do dzisiaj.
Następny dzień – poniedziałek przeznaczono na trening, który ogólnie nie różnił się niczym szczególnym od sobotniego. Plan dnia zawierał sześć sesji, dyżury na placu, w przerwie obiad i kolacja „na do widzenia”. Trasę ustawiono znacznie ciaśniej. Ostatnie sesje oznaczały jazdę na pełnym luzie często z wykorzystaniem motocykli kolegów. Przy okazji robiono pamiątkowe fotki, nawiązywano kontakty, które na pewno przyniosą pozytywny efekt. Dyskutowano głównie o Gymkhanie w poszczególnych krajach i o tym jak skuteczniej wypromować dyscyplinę. Zapraszano na zawody. Wiadomo, obecność obcokrajowców zawsze podnosi rangę wydarzenia.
Gymkhana Katalonia Cup 2023 okazała się udaną imprezą. Nie zanotowano strat w ludziach lub sprzęcie. Wypada serdecznie podziękować organizatorom, zawodnikom oraz wszystkim uczestniczącym w tym niecodziennym spotkaniu. Cieszy fakt, że polskie środowisko gymkhany jest bez wątpienia dobrze znane i doceniane za granicą. Teraz nie pozostaje nic innego jak tylko pojawić się za rok w Katalonii ze znacznie liczniejszą reprezentacją.
Lech Frączek